Heaven or Las Vegas
SANYO GXT 849LO
Nie pamiętam dokładnie kiedy i nie pamiętam dlaczego. Ale w naszym domu pewnego dnia pojawił się jednoczęściowy plastikowy kwadracik z dwiema kolumnami na cienkich kabelkach. Przywieziony wprost z Pewexu z ulicy Heveliusza w Gdańsku. Wieża SANYO GXT 849LO. Kiedy rozpakowana stanęła na stole w dużym pokoju poczułem, że stoi przede mną absolutny szczyt techniki! Lamborghini wśród wież audio. Byłem najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
Muzyka zyskała wtedy dla mnie kompletnie nowy wymiar. I nie jest to tylko literacka przenośnia, a dosłownie, był to nasz pierwszy sprzęt stereo. Pamiętam, że długo walczyłem z odruchem przykładania ucha do ... wieży, kiedy chciałem coś dokładniej usłyszeć a w pomieszczeniu panował hałas.
Ta wieża była w moim posiadaniu przez długie lata. To oczywiście tani plastikowy kwadracik, ale na żadnym innym sprzęcie nie przesłuchałem tylu płyt/kaset po raz pierwszy w życiu. To na niej nagrywałem pierwsze audycje Beksińskiego i ze słuchawkami wpiętymi w gniazdo headphones zasypiałem praktycznie codziennie. No i jeszcze ten magiczny znaczek...
Do dziś został mi ogromny sentyment do sprzętów ze znaczkiem SANYO. Ta marka wprowadziła mnie w świat stereo. Mimo, że brzmienie dużo bliższe było plastikowemu Las Vegas niż audiofilskiemu niebu to właśnie ten kawałek plastiku był przez lata moim najlepszym przyjacielem.
Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że złota era sprzętu audio już minęła, a nawet nie miałem pojęcia, że istniała, że w pogoni za nowym dobrym sprzętem audio nie będę mógł uczestniczyć ze względu jego koszty przez dwie kolejne dekady, a kiedy w końcu będzie mnie stać - zacznę odkrywać sprzęt starszy niż ja, za ułamek ceny nowego, który skradnie moje serce...
Komentarze
Prześlij komentarz