Kent Engineering and Foundry: KEF Cantor


Kiedy 25 lat temu siedziałem w pokoju odsłuchowym salonu hifi w Gdyni jako kontrpropozycję do Audio Physic Spark II podłączono kolumny marki KEF. Nie podobały mi się wtedy wcale. Audio Physic wygrał wszystko. Nie pamiętam jaki to był model KEF'ów ale tamto zdarzenie naznaczyło mnie do tego stopnia, że przez kolejne lata mając tak ogromny wybór sprzętu do bliższego zainteresowania się markę KEF po prostu omijałem. 

Ale marka dzisiaj - a ta sama marka 60 lat temu to mogą być kompletnie różne sprawy. I nie chodzi tylko o naturalny rozwój produktu wraz z rozwojem technologii, ale o zmianę filozofii marki, zmiany ekonomiczne czy wręcz właścicielskie. 

KEF dzisiaj ( a dokładnie od 1992 roku) to część GP Acoustics z Hong-Kongu. Ale wtedy... w latach 60 i 70 to było Kent Engineering and Foundry, z fabryką w Tovil, założona przez Raymonda Cooka. O takim KEFie tutaj będę pisał. I to pewnie wielokrotnie. 

Mój pierwszy KEF to ten najbardziej klasyczny: Cresta z 1967 roku. Ale dziś nie o nim...

Mój drugi KEF to ten największy ze złotej ery: Concerto z 1973 roku. Ale dziś też nie o nim...

Mój trzeci KEF to półkowy średniak z 21 sierpnia 1973 roku - Cantor


Skąd wiem, że z tego dnia? Ano z tej małej wbitej na zszywkę karteczki, która jest na każdym KEFie z tamtych lat, z datą złożenia, podpisem montera i jego przełożonego. Czad, prawda? 

 


Idea nazywania wszystkich kolumn na "C" jest mi szczególnie bliska. To element obsesji związanej w pierwszą literą nazwiska głównego konstruktora - pana Cooka. Gdybym ja był konstruktorem kolumn każda z nich zaczynałaby się na "K". Choć po części ten plan udało mi się wdrożyć w życie...

KEF Cantor to klasyczne bookshelfy, czyli kolumny półkowe. I w tej nazwie nie chodzi tylko o synonim kolumn podstawkowych, czyli de facto częściej mniejszych niż większych. Ale takich, które praktycznie można umieścić na półce, na regale z książkami. I to w taki sposób, że nie będą się stamtąd wychylać - a idealnie wpasują się w głębokość statystycznej książki. 

12,5 cm - tyle wynosi ich głębokość. Do tego 47 cm wysokości i 28 szerokości. Te wymiary są już bardziej klasyczne i pasują do średniego monitora. Tylny kabel po prostu wychodzi z kolumny jak w tanich kolumienkach znanych z plastikowych wież stereo z lat 80/90. Ale to chyba wyłącznie efekt praktycznego podejścia i zachowania minimum głębokości. Terminale głośnikowe zawsze parę milimetrów by dodały. 

Jakość wykonania skrzynek jest ... fatalna. Nie przetrwały drogi InPostem i dotarły do mnie (który to już sprzęt w ten sposób dociera?) w formie puzzli. Oryginalna biała okleina tak naprawdę okazała się zwykła malowaną na biało płytą pilśniową twardą!! Na zajęciach z ZPT w podstawówce robiliśmy karmniki dla ptaków dużo bardziej wytrzymałe! No i oczywiście od rzutów na magazynie InPostu kawałki płyty pilśniowej się pourywały. 




W pierwszej chwili - żałoba! W drugiej... rozkręciłem wszystkie głośniki aby sprawdzić czy szkód nie ma więcej we wnętrzu i czy zwrotnica cala. Skręciłem i podpiąłem pod TFK Hymnus. No i ... pierwsza jasna gwiazdka na niebie - grają obie kolumny! Wszystkie 4 przetworniki sprawne!

A nie są to byle jakie przetworniki.

  • Tweeter: SP1032 (8Ohm)

Poza Cantorem montowny także: Cadenza(1970), Calinda(1976), Cantor(1971), Caprice(1973), Chorale(1970), Coda(1971), Concerto(1969), Corelli(1976), Cresta II(1970), 101(1979), 104(1973), 104aB(1976), CS1(1981), CS1A(1981), KEFKIT1(1974), KEFKIT 3(1969), 104aB KIT(1979), LS3/5A OEM(1975

  • Woofer/Midrange słynny B200 Series: 8” (203mm) w tej wersji SP1014 B200A 

Montowany również w Chorale (1970), KEFKIT1(1974) a w innych wersjach w całej plejadzie kolumn ze złotych czasów KEFa

* * *

Dzień drugi: prace parastolarskie. 

Zastanawiałem się cały wieczór jak podejść do renowacji tych skrzynek. Majsterkowanie to jeden z ulubionych sposobów na spędzanie czasu wśród nowoczesnych inżynierów - czyli ludzi pracujących w IT 8h przed kompem, a w głębi serca chcący pracować z heblem, śrubokrętem i piłą :) Popytałem więc na lewo i prawo i spośród kilku pomysłów na nowe skrzynki, które ekonomicznie nie przerosłyby wartości głośników przynajmniej dwukrotnie  - zdecydowałem się na najłatwiejsze rozwiązanie.

 

Na początku skleiłem to co się rozleciało. Docisnąłem, poczekałem, wyszlifowałem, wyczyściłem i położyłem okleinę drewnopodobną. Jak na pierwszy raz, to jestem zadowolony :)

 

Maskownice są oryginalne i całe. Znaczki oryginalne i oba. Można więc powiedzieć, że uratowałem kawałek historii przed wyrzuceniem na śmietnik. 

I teraz kilka zdań o brzmieniu:

Pierwsze wrażenie: wow! Te kolumny nie mają takiej kubatury aby tak grać jak zagrały! Mimo wyłączonego loudness na wzmacniaczu musiałem się upewnić czy na pewno jest wyłączony. Znam dokładnie ten tweeter i bardzo go cenię, dlatego dziwię się, że gra on jakby głośniej i mocniej. To samo tyczy się basu. Po 15 minutach orientuję się, że po prostu ten efekt to wycofana średnica.... I mógłbym się w tym momencie poddać, stwierdzić, że są lepsze kolumny do słuchania... ale... tak jak przez 25 lat omijałem KEFy tak teraz czuję do nich specyficzny magnetyzm. 

Wystarczyło lekko przesunąć bas w lewo na TFK i pasma się wyrównały. Po kilku godzinach poszedłem krok dalej i spiąłem je z malutkim Creekiem 4040 S2. I wydarzyło się to, czego po części się spodziewałem. Ten Creek sam w sobie nie gra niskim basem, stawia na ekstremalną przestrzeń, scenę, lokalizację instrumentów. I to właśnie się stało - Creek 4040 S2 zaudiofilizował brzmienie KEF Cantor. Czasem to słowo brzmi jak obelga, czasem jak zaleta. 

W tym przypadku w parze ze sobą brzmienie się wyrównało, poukładało, nie było przekoloryzowane w żadnym kierunku, playlisty "do odsłuchów" zagrały poprawnie... Ale doszło coś jeszcze... doszło vintagowe przybrudzenie dźwięku. Przefiltrowanie go przez niedoskonałość. To jest właśnie ten magnetyczny paradoks sprzętu vintage. Brzmienie niedoskonałe potrafi być bardzo wciągające, zajmujące, chce się go słuchać godzinami... tak jak ja tę Panią cały kolejny dzień:

Komentarze

Popularne posty