Podziemny Krąg


Ścigając ducha starego Hi-Fi jestem dziś w takim samym momencie drogi jak mniej więcej w 1-2 klasie liceum (czyli ponad 30 lat temu) kiedy poznawałem świat rocka progresywnego lat 70-tych. Każdy dzień był podróżą, każdy dzień przynosił mi arcydzieła, dzieliłem swój czas poznając dyskografie King Crimson, Genesis, Jethro Tull, Camel... i dziesiątek jak nie setek innych grup z tamtych czasów. W ciągu jednego tygodnia potrafiłem po raz pierwszy w życiu posłuchać np. Thick As a Brick jak i Close to the Edge.  Wydawało mi się, że nie ma takiej możliwości, aby zebrać całe te nieskończone łany genialnej muzyki. Syzyfowe prace...

W końcu nastał taki czas, kiedy całą pierwszą i drugą ligę znałem doskonale, zacząłem szukać głębiej, szukając zaginionych pereł, aby ostatecznie uznać, że 3000-4000 albumów wystarczy mi do końca życia i próba poszukiwania kolejnych skutkuje mniejszą atencją dla tych które już znam/mam. Trochę przerażają mnie te obliczenia, że większości płyt, które znam i lubię nie uda mi się posłuchać pewnie już nigdy. Liczby, czas i statystyka. 

Dziś, eksplorując świat vintage HIFI czuję się jak w pierwszej klasie liceum. Marki sprzętów są jak nazwy zespołów. A typu wzmacniaczy/amplitunerów są jak kolejne albumy. Chcę mieć je wszystkie... ten rodzaj obsesji jest taki sam. Kiedy muzykę mam na wyciągnięcie ręki na Spotify czy Tidalu, to zdobycie "hardware'u" niesie te same emocje co kiedyś zdobywanie płyt kaset czy płyt CD. Co lepsze wzmacniacze przechodzą z ręki do ręki nie zahaczając o OLX czy Allegro, bo są tak dobre, że kiedy ktoś chce go sprzedać (wyłącznie wtedy, kiedy ma inny egzemplarz tego samego modelu tzw. backup, albo kiedy kupił model wyższy) to na podziemnych kręgach już od dawna wiadomo co będzie się działo i szybko ustawia się kolejka.

Gdyby wzmacniacze miały rozmiar płyty CD miałbym ich setki. 

Każdy z nas, fanów vintage audio, miałby ich setki, nie mamy ich tylko dlatego, bo zajmują mnóstwo miejsca i po przekroczeniu 10 sztuk trzeba zacząć wstępne tłumaczenia przed rodziną, po 20-stu robi się gęściej, a przy 50-ciu trzeba założyć bloga aby w ten sposób to tłumaczyć: "posłucham, opiszę na blogu, i sprzedam"

Ja zawsze słuchałem zespołów całymi dyskografiami...

Trafiam na fenomenalnego Telefunkena, i rodzi się pytanie: Jak brzmią inne Telefunkeny?

Trafiam na Elaca, rozkłada mnie na podłodze jak czerwony dywanik na ceremonii Oskarów, ale tych prawdziwych, sprzed 40 lat, i myślę sobie leżąc - jak brzmią inne Elaci? 

Kupuję 10-tego NAD'a i wydaje się, że znam już na przestrzał nadowskie brzmienie... ale wyrywa mnie z tego pozornego spokoju końcówka 214 w świetnej cenie... 

Tutaj nie ma końca, jest tylko ciekawość...

Ten koniec jednak gdzieś jest, tak samo jak "wysłuchałem" w końcu wszystkie Genesisy i King Crimsony a nowa muzyka, przestała mnie kręcić. Oczywiście, trafi się czasem jakiś nieodkryty szmaragd z przeszłości, lub ktoś ówczesny nagra zadziwiająco dobry album... ale nie jest możliwe aby odkrywać je z taką intensywnością jak na początku drogi.

Dziś jestem w euforii... W każdym tygodniu zjeżdżają w do mnie kamienie milowe vintage audio. Ale doświadczenie i wrodzony pesymizm każe mi się martwić - nowe HI-FI już nigdy nie da mi takiej radości jak właśnie teraz.

Komentarze

Popularne posty