The Friends of Mr. Cairo


W ostatnim odcinku Dekalogu Kieślowskiego fabuła oparta była na temacie rodzinnej bitwy o spadek po ... kolekcjonerze znaczków... Nie pożądaj rzeczy bliźniego swego. W czasach mojej wczesnej młodości (lata 80-te) chyba każdy z nas miał klaser, a w nim znaczki, kupowane w sklepach filatelistycznych, wymienianie ze znajomymi, zdrapywane po uprzednim ochuchaniu z kopert z zagranicznych listów. Nikt z nas, dzieciaków, nie miał najmniejszej świadomości ich wartości. Ale jednak magnetyzowały nas.. Każdy marzył o klaserze pełnym unikalnych serii znaczków, które zapewnią splendor i bogactwo do końca życia. 

Podobno kiedyś mieszkał na gdańskim Przymorzu taki kolekcjoner znaczków, który mógł za swoją kolekcję dosłownie wykupić wszystkie mieszkania w połowie dzielnicy. Niestety, był bardzo dobrego zdrowia, przeżył wszystkich swoich bliższych i dalszych kumpli, i kiedy sam będąc na łożu śmieci chciał spieniężyć swoją kolekcją zbieraną przez całe życie, aby dać potomkom bogactwo na następne pokolenia - okazało się... że nikt nie chce kupić jego kolekcji, bo wszyscy filateliści umarli przed nim

Czy ten sam scenariusz będzie czekał kolekcjonerów płyt winylowych? Można kontestować, że przecież z jednej strony pierwsze wydania, to dzieła sztuki same w sobie, taka Mona Lisa w 100.000 kopiach, może nie bezcenna, ale zawsze warta te kilka stówek. Ale czy za jakiś czas ktoś naprawdę będzie zaprzątał sobie głowę płytami winylowymi? Czy wyrośnie pokolenie, dla którego będzie miało to znaczenie? 

Czy nie jest to tak, że kiedy dorastamy, kończymy szkoły, idziemy do pracy, nasze dzieci przestają być demonami zniszczenia, a my sami po prostu się wzbogacamy na tyle, że kupno rzeczy, o których mogliśmy kiedyś tylko pomarzyć staje się zwykłą rzeczywistością? 

I wtedy, jako 40-latkowie zaczynamy realizować nasze 15-sto letnie marzenia? Kupujemy płyty winylowe w pierwszych tłoczeniach, na które wtedy nie było nas stać. Albo sprzęt audio, na który w minionych latach patrzyliśmy przez szybę w Pewexie? 

Rok temu kupiłem sobie, w końcu, po 35 latach, trzygłowicowy magnetofon SONY. Zawsze chciałem taki mieć, ale najpierw był nieosiągalnym marzeniem, na które nie było mnie stać, potem nie był mi potrzebny, aż w końcu okazało się, że kosztuje - zamiast ówczesnego trzymiesięcznego wynagrodzenia moich rodziców - połowę mojej dzisiejszej dniówki. Ale na forach i grupach sprzedażowych wszyscy mówią jednym głosem: "to rewelacyjny magnetofon, jego wartość będzie tylko rosła, bo coraz mniej jest takich sprzętów"

Ale czy ktoś za kilka lat będzie jeszcze słuchał kaset? 

Podobno w płytach winylowych widać następujący trend:

  • 20 lat temu w cenę rosły płyty Pink Floyd, Led Zeppelin, The Doors, czyli pokolenia, które wychowało się na tej muzyce i jednocześnie na tyle wzbogaciło aby kupować płyty z lat 70 nie patrząc na czynnik ceny
  • 10 lat temu lawinowo drożały płyty post-punkowe, new-wave, synth-pop i generalnie - lata 80-te. Bo pokolenie z tamtych lat dotarło finansowo do momentu wydawania swoich pieniędzy na hobby. 
  • dzisiaj najlepiej sprzedaje się rap/hip-hop z lat 90-tych. Powód zapewne jest ten sam.
     

Bycie kolekcjonerem vintage audio jak i płyt winylowych to dokładnie ta sama bajka. Starożytny audiofil i starożytny meloman przy tym samym stole jedli. Ale czy za kilka lat nie staniemy się tym samym starożytnym filatelistą? Bajamy naszym żonom, naszym dzieciom, że kiedy umrzemy śmiercią tragiczną, to nasza kolekcja zapewni im "bogactwo", ale czy tak naprawdę najlepsze co możemy zrobić dla naszych rodzin to umrzeć szybciej niż nasi znajomi-kolekcjonerzy? W innym wypadku skończymy jak wspomniany na wstępie filatelista.

Do powyższej refleksji zainspirowały mnie dwa dzisiejsze spotkania. Na pierwszym sprzedałem amplituner Kenwood KR-3600. Przez 1.5 godziny nie mogliśmy przestać rozmawiać, bo przecież każdy ma do opowiedzenia całą kilkudziesięcioletnią historię swojego życia. I to fascynującą historię, gdzie ważniejsze jest słuchać niż mówić. Z przerwami na zapisywanie na karteczkach nazw sprzętów, o których mowa. 

Na drugim spotkaniu kupiłem Nordmende 7020 ST. Dobry, stary niemiecki amplituner z połowy lat 70. Staliśmy przez godzinę przy samochodzie w środku jesiennej, zimnej Gdyni i nie mogliśmy zakończyć fascynującej rozmowy o Telefunkenach, Grundigach, Sabach i kupowaniu sprzętu z ciekawości. 

Końca nie ma, jest tylko ciekawość.

Nawet jeżeli będzie to tyle warte, co kolekcja znaczków, to może przynajmniej zejdę z tego świata szybciej niż przyjaciele Pana Cairo... trzymając statuetkę Sokoła Maltańskiego w dłoni

Komentarze

Popularne posty