Songs of Love and Hate

Infinity Renaissance 90, NAD 2200.

Po przeczytaniu kilkudziesięciu recenzji Infinity Renaissance 90 byłem już tak nagrzany, że nawet majowe słońce na Żuławach paliło jak w lipcu na Rodos. Tam właśnie zaprowadziła mnie nawigacja - w sam środek delty Wisły. Zaparkowałem obok przedwojennego dworku z czerwonej cegły przerobionego na gospodarstwo. Na tym płaskim jak stół kawałku planety widać było w oddali traktory jeżdżące po żyznych madach rzecznych. A jeszcze dalej nieskończoność. 

Właściciel był z początku bardzo powściągliwy i miałem wrażenie, że jakiegoś powodu traktował mnie jak intruza, który przyjechał posłuchać, pooglądać i nie koniecznie coś kupić. A oglądać było co, bo w każdym pokoju, na stryszku, w komórce oraz piwnicy pochowane były prawdziwe skarby ze znaczkami najznamienitszych marek ze świata vintage audio. 

Na stole nakrytym serwetką wyglądającą jak z Koniakowa stał Accuphase bodajże E-405. Do niego podłączone Renaissance 90. Delikatnie zdjąłem maskownice, włączyłem jakieś swoje audiofilskie plumkanie i zająłem się sprawdzaniem sprawności wszystkich ośmiu głośników na pokładzie.  

Generalnie kupując używany sprzęt nie nastawiam się na ocenę czy jego brzmienie mi się podoba czy nie. Sprawdzam czy jest oryginalny, sprawny i generalnie zgodny z opisem. Inne pomieszczenie, inne wzmacniacze, ograniczony czas. To nie sprzyja wyrabianiu sobie zdania o sprzęcie. Jeżeli testy - to tylko u siebie w domu, ze swoim sprzętem towarzyszącym, czyli w praktyce - taki sprzęt trzeba kupić i wtedy można robić z nim co chcemy. 

Do Infinity nie miałem żadnych zastrzeżeń. Nie potrzebowałem dużo czasu. Po 10 minutach mówię proste słowa: 

-Są OK, biorę

- No ale jak... SERIO? 

Pan był najwyraźniej zaskoczony moją decyzją. Jakby nagle zaczęło mu być ich żal. No ale pieniądze wylądowały na lakierowanym na wysoki połysk stole nakrytym koronką i ciężko było się już komukolwiek wycofać. 

Podszedłem do pierwszej z nich i chwyciłem aby zanieść ją do auta, ale ... tak jak przysiadłem tak w przysiadzie zostałem.  Nie spodziewałem się 40 kg. Chwyciliśmy więc ją z dwóch stron i na dwa kursy zapakowaliśmy do auta. 

W tym momencie Pan się trochę otworzył. Zaprowadził mnie na stryszek i pokazał dwie pary Infinity Kappa 9 i Infinity Kappa 8. To były prawdziwe kolosy! Podłączył pierwszą z brzegu końcówkę mocy, preamp i CD i puscił mi swoją muzykę. Italo Disco! I prawdę mówiąc zagrało to głośniej, lepiej, pełniej niż na niejednym koncercie na jakim byłem. Pomyślałem nawet przez chwile, że fajnie by było kiedyś mieć takie Kappy 9...

Dotarłem do domu. Przy pomocy sąsiada wniosłem Renaissancy do domu. Spinam je z Emotivą A2 (250 Watów przy 4 Ohmach) siadam i... hmmm... rozczarowanie? Grają tak jakby wróciły po nocce w fabryce, a żona kazała im kopać ogródek. Kompletnie bez entuzjazmu.

Na szczęście byłem na to mentalnie przygotowany. Wpisując w google hasło "jaki wzmacniacz do Renaissance 90?" można wyczytać przede wszystkim jedną rzecz, której parafraza może brzmieć tak:

"Dobry wzmacniacz do Infinity Renaissance 90 to taki, na który Cię niestety nie stać"

Gdy zacząłem czytać jakie sprzęty ludzie w USA połączają do tych kolumn to jednocześnie je kochałem, bo wiedziałem, że mam prawdziwy skarb, który może dać mi bardzo dużo jak odpowiednio się postaram. Ale z drugiej strony nienawidziłem, bo zaglądałem do portfela i na chłodno dochodziło do mnie, że nigdy nie będzie nie znać na takie zestaw wzmacniaczy aby zadowolić te dwie 40-kilogramowe panny. 

Czemu zestaw wzmacniaczy? Bo podobno najlepiej je połączyć w bi-ampingu z lampą na górze pasma i mocnym tranzystorem do zasilenia wooferów Watkinsa z podwójną cewką. A jeszcze lepiej po parze takich końcówek na każdy kanał :)

Po paru dniach dotarła do mnie końcówka Atoll AM 100. 140 Watów przy 4 Ohmach. Nigdy to tej pory nie zwracałem większej uwagi na moc wzmacniacza, bo wszystkie kolumny, które miałem były łatwe w miarę do napędzenia, no i nie słuchałem głośno. 

 

Jako preampa użyłem Emotivę PT1, na górę pasma wrzuciłem Atolla AM 100 a na dół Emotivę A2

Grało to jako tako średnio. Względem Audio Physic Sitara dupy nie urywało. Miało momenty, kiedy przestrzeń za kolumnami wypełniała się w znacznym stopniu, ale miałem wrażenie, że nijak się to granie ma opisów, które czytałem. 

Punktem przełomowym była pewna impreza u mnie w domu, która w zupełnie niespodziewany i niekontrolowany sposób przerodziła się w imprezę taneczną. Ktoś co chwila podbiegał do preampa i podkręcał gałkę. W którymś momencie w Emotivie zadziałał wyłącznik termiczny. Kiedy poszedłem zobaczyć co się stało, Atoll był również tak gorący, że można było na nim usmażyć jajecznicę. Wtedy zrozumiałem, że one nie grały nawet częściowo z taką mocą jak na Żuławach przy Italo Disco i obie moje końcówki są po prostu za słabe do tych "trumien".

Kilka dni później wypatrzyłem dwie końcówki NAD 2200. 400 Watów na kanał przy podpięciu dwóch monobloków robiło wrażenie na papierze. To nie były zwykłe końcówki, których jedyną zaletą jest moc. W podjęciu decyzji do ich kupna zmotywowała mnie ankieta, która akurat pojawiła się na forum NADa z pytaniem o najlepszą końcówkę NADa w historii firmy. 2200 zajęła drugie miejsce z mnóstwem komplementów w uzasadnieniu. 

Postanowiłem oprzeć swój docelowy system o dwa monobloki 2200 na każdą kolumnę. Kilka dni później system już stał u mnie i .... nie brzmiał najlepiej. Była moc, było wypełnienie przestrzeni, ale na górze pasma działo się coś niedobrego. Dźwięk jakby się kompresował. Brak my było gładkości. Rozwiązanie tego problemu spadło na mnie niczym jabłko na głowę Newtona. W ramach randomowych testów spiąłem końcówki bezpośrednio z CD przez wyjście z regulowanym poziomem. I WOW! Kompresja góry zniknęła! Następnie jako pre podłączyłem NADa 3020 i było już zupełnie fantastycznie.

Trzy dni później miałem już dokupiony preamp NAD 1240. 

W tej konfiguracji na jakiś czas zwolniłem... NAD grał po ciemnej stronie mocy. Zyskałem dociążenie dołu i wypełnienie przestrzeni muzyką, ale straciłem trochę delikatności i ulotności na górze. Wtedy obwiniałem do ten efekt R90, oswajałem się powoli z myślą, że nie można mieć wszystkiego i rozstanie z Audio Physicami coś mi dało, że też coś zabrało. Do Renaissanców miałem trochę miłości, ale też miałem żal, że w pewnych aspektach nie potrafią utkać tak emocjonalnej góry jak Sitary. Zyskiwał na pewno środek pasma. Ten grał z pełną swobodą, głęboko. 

Nigdy wcześniej Kind of Blue nie brzmiało w pełny sposób. Something in the Way - Nirvany niosło w sobie cały arsenał Cobainowskiego bólu. Ale już Daft Punk lepiej sprawdzał się na szybszych i bardziej detalicznych Audio Physikach. Bardziej detalicznych niz R90 z końcówkami NAD 2200. Coś za coś...

W tej konfiguracji wytrzymałem do Świąt Bożego Narodzenia. Trochę kochając moje Infinity, a trochę nienawidząc. 

A tuż po Świętach byłem o milimetry od największej audiofilskiej głupoty życia. 

- Co się stało, co się znowu stało?

- Omal, nie sprzedałem Infinity... 

- Ale co ty mówisz, to nonsens... 

fot. screen z filmu "Znachor"

Komentarze

Popularne posty