Philips 22RH540 - A little less information, a little more action, please

Philips 22RH540

 

Powoli staję się fanem Philipsów serii 22RH. Ta fascynacja zaczęła się raczej źle, bo kolumnami, które grały tak jasno, że krew szła z uszu. Potem były kolejne, mniejsze, 22RH423 - mam je do tej pory i są one dla mnie punktem odniesienia. 

W temacie wzmacniaczy z serii 22RH (w ramach firmy matki czyli Philips, oraz pochodnych brandów czyli Aristona i Erres) dziś poszerzyłem swoją wiedzę o dwa kolejne: 590 (na germanach) i teoretycznie ten gorszy czyli 540 - już na krzemie. 

Na 590-tkę przyjdzie czas niedługo. bo z ogromną ciekawością porównam ją z 591-ką (na dużym krzemie), którą mam już od prawie roku.

Dziś po południu wpiąłem do systemu 540-tkę. Przyznam szczerze, że nie miałem żadnych oczekiwań. To miała być gorsza wersja 580-ki, którą opisywałem kilka dni temu i zupełnie nic nie wnieść do moich doświadczeń "akustycznych". 

Na początku dwa zdania na temat budowy.

Philips 22RH540 jest malutki, ledwie 360 x 90 x 205 mm. 2x6.5 W (sinus) i 2x10W (mocy muzycznej). Z tyłu klasyczne w tamtych czasach wejścia DIN5 i wyjścia na kolumny (4ohm) DIN2.

 

   

 
Z przodu audiofilskie szaleństwo: power (z pomarańczową żarówką obok), 3 przyciski z selekcją wejścia, przycisk załączania słuchawek, większa gałka volume oraz trzy mniejsze: balans, wysokie oraz niskie tony.  

A w środku:

  • BC159B Silicon NPN Power Transistor Gold Pin 
  • BC148 Silicon NPN Power Transistor Gold Pin 
  • BC547B Silicon NPN Power Transistor Gold Pin Pair 
  • BD262/263 PNP Silicon planar darlington transistor 
  • BC149B Silicon NPN Power Transistor Gold Pin 
  • BC158A Silicon NPN Power Transistor Gold Pin

Kolory to czerń i srebro. Brak drewnianych wstawek, bądź nawet ekonomicznej imitacji drewna. Mamy rok 1972! To czasy czarnego plastiku oraz srebrnego plastiku ekonomicznie imitującego aluminium. Nie żyją Jim Morrison, Janis Joplin i Jimi Hendrix. Za 5 lat rozpocznie się krótka era punk rocka. I ten Philips jest jakby zapowiedzią tej ery. 

A little less information, a little more action, please

To parafraza wielkiego hitu Elvisa Presleya. W przypadku Philipsa 540 i jego punkrockowego wyglądu niemal wszystko się zgadza. Nie ma tutaj loudnessowych fajerwerków. Żadnego pudrowania wysokich i niskich tonów. Żadnych filtrów. Przy pierwszych dźwiękach tego wzmacniacza naturalnie idziesz podkręcić gałkę głośności, bo nie zabija cię ani sycząca góra, ani pełzający bas. Jest za to bardzo dużo, zwykłego, robotniczego środka, codziennego chleba, dzięki któremu żyjesz. 


W pierwszej chwili masz ochotę wyłączyć tego mało urodziwego maluszka i wpiąć coś z tzw "klasą", ale klasa zaczyna się mieszać z klasowością, klasowość z blichtrem i oszustwem. I po godzinie słuchania, kiedy ucho zaadaptowało się do przekazu pozbawionego tych wyśrubowanych, laboratoryjnych skrajów pasma zdajesz sobie sprawę, że kiedy dostajesz mniej informacji, masz więcej chęci do działania. Bardziej skupiasz się na muzyce, a nie efekciarstwie sprzętu. Brzmienie pozbawione skrajów pasma to nie wada - to cecha. Nadmiar przekazu już ci nie przeszkadza i z łatwością łapiesz atmosferę muzyki. 

Atmosfera. Kiedyś, bardzo dawno temu, zripowałem sobie płytę demonstracyjną Chesky Records pokazującą w kilkunastu krokach jak oceniać sprzęt. Płyta składała się najpierw z wykładu, a potem ze ścieżki dźwiękowej ilustrującej wykład. Myślę, że jakbym włączył ją dzisiaj doznałbym tego samego co wtedy czyli:

  • EGO: "ooooo tak, zajebiście, właśnie dokładnie to słyszę na moim sprzęcie!"
  •  JA" W UKRYCIU: "jprd, nie kumam co tam mam usłyszeć, ale jest zajebiście

Jednym z parametrów oceny sprzętu była właśnie "atmosfera". Do dziś zastanawiam się co autor miał na myśli, chcąc narzucić nam jaka atmosfera jest dobra a jaka zła, czyli nieaudiofilska. Może jest jakiś wspólny mianownik atmosfery, którą uważa się za dobrą, ale czy dla punkrockowca będzie dobra taka sama atmosfera jak dla fana wczesnego Scootera? 

Dla mnie ten Philips 540 robi bardzo dobrą atmosferę do nieangażującego słuchania. Jest totalnym przeciwieństwem Saby Meersburg G. Zaczyna zniechęcająco, ale z czasem wciąga. Napiszę jeszcze raz to samo, co kilka dni temu pisałem o Celestion Ditton 15 - kiedy ucho otrzymuje przekaz w mniejszej amplitudzie - ma szansę bardziej skupić się na niuansach, kiedy nie jest nachalnie atakowane pełnym spektrum - zaczyna odbierać środek z większą czułością. 

Paradoksalnie, w tym punkrockowym wpisie, to nie London Calling - The Clash ani Seventen Seconds - The Cure, (których dziś słuchałem) brzmią najlepiej. Największe zaskoczenie robi na mnie ta najlepiej nagrana muzyka, ta w 100%-tach tzw. audiofilska. Playlisty, które znam na wskroś i słucham do porzygania w każdej nowej konfiguracji sprzętowej w poszukiwaniu punktu odniesienia. I właśnie paradoksalnie, to nie wyciskanie ostatnich kropel możliwości z "poszerzania sceny", których oczywiście Philips nie robi, dało mi przyjemność, ale coś kompletnie odwrotnego: ograniczenie informacji. Oczekujemy, że każda kolejna konfiguracja sprzętu będzie nas bardziej i bardziej bodźcować, a okazuje się, że receptą na nowe doznania, może być ... radykalne zmniejszenie bodźców. 


Taki jest Philips 22RH540. Mały, niepozorny wzmacniacz grający małym i niepozornym dźwiękiem. W pełni liniowym, eleganckim i poprawnym, ale pozbawionym cyrkowych skrajów pasma. Idealny materiał na żonę. Niesprawiedliwość tego świata polega na tym, że na takie dziewczyny statystycznie mało kto zwraca uwagę.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty