NAD 3020 - Szczur, Robin Hood, Książe Złodziei
NAD 3020 to wzmacniacz, który jest ze mną najdłużej. (Poza małym wyjątkiem, bo jest nią Unitra AT-9100, ale nie ja ją kupowałem, a moi rodzice). Tak więc jeszcze raz:
NAD 3020 to wzmacniacz, który jest ze mną najdłużej, spośród tych, które sam kupowałem.
Na tym niedługo istniejącym blogu wspominałem go chyba najczęściej. Pojawia się już na zdjęciach sprzed 20 lat. Pojawia się, kiedy testowałem różne kolumny-wynalazki. Przez długi czas był wzorcem. Ale nie traktowałem go jak legendę. Bez skrupułów odłożyłem na półkę kiedy kupiłem Creeka 4040 S2. Bo Creek był lepszy i po wieloma względami wciąż uważam, że jest lepszy.
NAD 3020 taki książę złodziei. Tytułowy Robin Hood. Kiedy pojawił się na rynku w 1978 lub 1979 roku kosztował mnie więcej tyle co każdy budżetowy wzmacniacz otwierający najtańszą linię sprzętów danej firmy. W Niemczech było to mniej niż 400 DM. Opisywane przeze mnie Elaci czy Telefunkeny dekadę wcześniej kosztowały ponad 1000 DM - dziś można je kupić za 200-300 zł. Za to NAD 3020 kosztujący ówcześnie kilka razy taniej dziś kosztuje około 1500 zł.
Zanim NAD czyli New Acoustic Dimension wypuścił na rynek swój najbardziej legendarny model, miał w swojej ofercie, jak wiele firm z tamtych czasów, głównie klasyczne amplitunery, swoją drogą świetnie grające, ale czasy się zmieniały, na scenę muzyczną z impetem wkraczały punkrockowe bandy jak Sex Pistols czy The Clash, dinozaury prog rocka odchodziły jeden po drugim. King Crimson zawiesiło działalność, Genesis zaczęło grać pop, Peter Hammill zamienił się w Nadira... Wojna monster receiverów czyli amplitunerów większych, droższych, o coraz większej mocy i bardziej jaskrawych żaróweczkach wkraczała w erę upadku. Padały wielkie firmy, niektóre zupełnie przestawały istnieć, inne przebranżawiały się lub po prosty sprzedawały nazwę. Aby utrzymać się na rynku trzeba było być jak szczur w erze konających dinozaurów.
I właśnie wtedy Bjoern Erik Edvardsen, norweski inżynier pracujący dla angielskiego NAD'a zaprojektował małego szarego szczura. Miał być tani w zakupie, epatować brzydotą i kąsać do krwi tłuste koty mijającej epoki. Miał być Robin Hoodem, księciem złodziei, miał pokazać Anglii borykającej się z kryzysem, że nie trzeba płacić haraczu za dobre HIFI, nie trzeba utrzymywać zastępu dyrektorów, designerów, nie trzeba płacić za coraz większe moce i lakierowane drewno. Ale jednocześnie mieć dobre audio. Bez blichtru i na każdą kieszeń.
Tym szczurem był NAD 3020
NAD wygrał wszystko co miał wygrać. A wystarczyły ledwie i aż dwie rzeczy: był tani i dobry. Jak jesteś tani i dobry, to możesz być nawet brzydki a twoja uroda stanie się atutem, znakiem rozpoznawczym. Wybaczy Ci się byle jakie rozwiązania, plastikowy front i trochę przypadkowy montaż.
Mój szczur, książę złodziei był jest ze mną od 20 lat. Kupiony za około 200-300 zł, zniósł dzielnie wszystkie przeprowadzki i dekadę w szafie kiedy w ogóle nie bawiłem się sprzętem - a zmieniałem pieluchy kolejnym dzieciakom. I nigdy nawet przez myśl nie przyszło mi aby go sprzedać.
* * *
W czasach leżenia na półce trochę zmarniał. Nie był karmiony prądem i kondensatory zaczęły wariować. Potrafił zagrać, ale czerwone diody wysterowania tańczyły swój prywatny taniec. Czasem przerwał jakiś kanał, czasem coś zaszumiało.
No i pojechał do najlepszego w Polsce SPA dla wzmacniaczy, do Białegostoku.
Sam chciałbym kiedyś, aby ktoś mnie tak pomierzył i powymieniał zużyte elementy. Niestety to NAD 3020 ma dużo większą szansę przeżyć mnie, niż ja jego.
Wymienione zostało co następuje
- Kondensatory toru audio Nichicon FG
- Kondensatory zasilacza preampu Matsushita FC
- Kondensatory zasilacza głównego Nichicon FW
- Tranzystory sterujące (parowany, dobrany komplet)
- Potencjometry regulacyjne precyzyjne
- Led, śruby tranzystorów mocy, rezystor
- taśmy, rurki, pasty...
32 godziny pracy. Każda z nich przywracała tego angielskiego szczura do czasów świetności. Finalnie doszedł do takiej formy, że znów bez problemu może polować na koty :)
Kiedy wrócił do mnie tydzień temu byłem w totalnym amoku słuchania gęstego, tłustego, bujającego basem Elaca 3400T. Po przełączeniu na NADa - jak napisałem w poprzednim wpisie - poczułem się jakbym nagle zastąpił tłustą goloneczkę potrawą z tofu.
Do odsłuchu w obu przypadkach używałem kolumn KEF Concerto oraz Celestion Ditton 15.
Elac i NAD zagrały jak woda i ogień, jak dzień i noc. A z doświadczeń ostatniego 20-lecia wiem, że NAD nie jest wzmacniaczem wybitnie jasnym, raczej jest sprzętem stawiającym na tworzenie atmosfery w ramach audiofilskich marginesów. Stąd jego sukces. Nikt z audiofilskiej braci nie może znaleźć argumentu aby się do niego przyczepić, z racji legendy - nie wypada go o nic oskarżać, a wszystkim innym się po prostu podoba. Szach mat.
Ja potrzebowałem tygodnia aby ponownie się do niego przekonać. Przekonać do takiego naturalnego NADa z regulatorami barwy na zero i bez wciśniętego loudness. NAD i Elac grają kompletnie inaczej i każdy fajnie na swój sposób. Elac to dociążenie, barwa, gęstość, mruczenie Leonarda Cohena prosto do ucha. Zaś NAD to popis 800-metrówca. Nie jest ani sprinterem, ani długodystansowcem. Ale jest mistrzem świata na swoim dystansie. Z jednej strony ma absolutnie wszystko co powinien mieć sprzęt doceniany przez audiofilską brać czyli odpowiednią przestrzeń, powietrze, szczegółowość, ale potrafi zrobić to co Peszko kiedyś robił w reprezentacji w piłki nożnej - czyli atmosferę.
Po południu słuchałem winyla Chet - Cheta Bakera na Telefunkenie V201a i Dittonach 15, zaś wieczorem na NAD 3020 i KEF Concerto.
W obu przypadkach grało to tak, że po prostu morda mi się cieszy, że jestem tu i teraz i takie mam właśnie hobby, a nie np. wędkarstwo.
Ten szary szczur będzie ze mną do końca życia.
Komentarze
Prześlij komentarz